Gwarancja stałej ceny energii, bez kar umownych, oferta bez haczyków – takie hasła kuszą na każdym kroku. Rzadko kiedy firma państwowa złoży tak dobrą ofertę jak mała spółka. Nie jest przypadkiem, że ceny są tak niskie. Analiza rzeczywistych dokumentów pokazuje, że zarówno małe prywatne firmy, jak i duże państwowe koncerny mają swoje sposoby na uniknięcie strat.
Małe firmy energetyczne – łatwy zarobek, szybka ucieczka
Prywatne spółki energetyczne działają według prostego modelu biznesowego. Kupują prąd na giełdzie lub kontraktują dostawy z wyprzedzeniem, a następnie sprzedają klientom z marżą. W czasach, gdy ceny energii spadają, każdy nowy kontrakt oznacza łatwy zarobek. Problem pojawia się, gdy ceny gwałtownie rosną.
Jedna z firm w swojej umowie zastrzega sobie prawo do jednostronnego wypowiedzenia kontraktu „z ważnych przyczyn finansowych lub strategicznych”. W praktyce oznacza to, że gdy firma przestanie zarabiać na umowie, może po prostu z niej zrezygnować z trzymiesięcznym wypowiedzeniem.
Jeszcze bardziej kontrowersyjny jest zapis o możliwości zmiany formy prowadzenia działalności. Jeśli spółka przekształci się w inną formę prawną, automatycznie może rozwiązać wszystkie umowy. To skuteczna metoda na uniknięcie nieopłacalnych kontraktów – wystarczy założyć nową firmę i zacząć od nowa.
Duże koncerny też mają swoje sposoby
Wydawałoby się, że duże państwowe firmy są bardziej stabilne. Rzeczywistość pokazuje jednak, że one również zaczynają się zabezpieczać przed stratami. W ofercie jednego z największych graczy – narodowego sprzedawcy, dystrybutora i producenta prądu obsługującego kilka milionów ludzi – znajdziemy zapis o możliwości zmiany ceny przy „znaczących zmianach notowań na Towarowej Giełdzie Energii”.
Co ważne, to jednostronny zapis – tylko sprzedawca może zmienić cenę, klient takiego prawa nie ma. Firma może podwyższyć stawki z trzymiesięcznym wypowiedzeniem, ale jeśli ceny na giełdzie spadną, to już problem odbiorcy. Mają w ofercie gwarancję niezmienności ceny, a obok zapis żeby uciec z sprzedanej klientowi oferty.
Szczególnie kontrowersyjne są zapisy dotyczące prosumentów
W czasie, gdy rząd promuje odnawialne źródła energii i zachęca do instalowania paneli fotowoltaicznych, duża państwowa firma postanowiła doliczać dodatkowe 49 złotych do każdej megawatogodziny (MWh) zakupionego prądu przez klientów z mikroinstalacjami.
Nie przeczytasz dokładnie umowy, podpiszesz kontrakt na 3 lata i okaże się, że za każdą MWh płacisz 49 zł więcej niż deklarowana cena bazowa. To nie tylko wydłuży czas zwrotu inwestycji w fotowoltaikę, ale także podniesie koszty pierwotnie zawartej umowy.
Oznacza to, że właściciele paneli słonecznych płacą więcej za prąd niż zwykli odbiorcy – kompletne zaprzeczenie idei rozwoju OZE.
Dlaczego firmy uciekają od umów?
Mechanizm jest prosty: małe firmy energetyczne często nie zabezpieczają się odpowiednio na przyszłość. Kontraktują prąd na krótkie okresy lub w ogóle tego nie robią, licząc na stabilne ceny. Gdy rynek się zmienia, wolą zrezygnować z klientów niż ponosić straty.
Duże koncerny państwowe tradycyjnie realizowały umowy zgodnie z ich zapisami, nawet gdy było to nieopłacalne. Teraz jednak i one wprowadzają zapisy pozwalające ograniczyć straty. Różnica polega na tym, że dużej firmy nie można po prostu zamknąć – można jedynie ograniczyć szkody.
Na co zwracać uwagę w umowie?
Przed podpisaniem umowy sprawdź, czy sprzedawca może jednostronnie zmienić cenę przy zmianie warunków rynkowych. Unikaj firm, które zastrzegają sobie prawo do zmiany formy prawnej prowadzenia działalności. Zwróć uwagę na dodatkowe opłaty dla prosumentów – to sygnał, że firma nie wspiera rozwoju odnawialnych źródeł energii.
Pamiętaj: prawdziwie uczciwa umowa powinna dawać równe prawa obu stronom. Jeśli tylko sprzedawca może zmienić warunki, to nie jest uczciwa gwarancja stałej ceny.
